piątek, 10 września 2010

Cumowanie

Jednym z ciekawszych momentów żeglugi po Mazurach jest przybijanie do brzegu (jakiegokolwiek brzegu) lub pomostu. To jest właśnie ten moment w ciągu dania, w którym niezależnie co by się działo, coś się spi... :)

Chronić co się da

Pierwsza rzecz, która prowadzi do spektakularnej porażki podczas podchodzenia do brzegu, to silnik. Najciekawiej robi się wtedy, kiedy napęd mechaniczny trochę jeszcze działa, ale nie wiadomo kiedy przestanie. W końcu, jeśli popsułby się całkowicie, nie byłoby tyle problemu - podejście na żaglach, choć wymaga wprawy, zwykle wychodzi całkiem ładnie.
Silniki, jak to  rzeczy martwe, są jednak złośliwe. Udają, że nic im nie jest, ty spokojnie pędzisz do brzegu na pełnym gazie i właśnie w momencie, kiedy chciałeś włączyć wsteczny, żeby wyhamować odmawiają dalszej współpracy i psują się na dobre. Kotwice w bakiście, skręcić nie da rady, a w oczach sternika widać zwątpienie. Po chwili pada komenda " chronić... chronić co się da". Całe szczęście, że przy brzegu łódkę łapie  czterech silnych żeglarzy - jakoś wyhamowała ;)

Kotwica

Zupełnie inaczej ma się sprawa z kotwicą. Tutaj od razu wiadomo, że coś będzie nie tak ;). Najpierw kotwicę trzeba rzucić i już w tym miejscu pojawiają się pierwsze kłopoty. W końcu, kto by pomyślał, że jeżeli staniesz na linie od kotwicy, to jak ją rzucisz ty też wpadniesz do wody :P ? Rzucanie kotwicy to jeszcze pikuś w porównaniu z oceną odległości do brzegu.  Najczęściej cuma kotwiczna kończy się kilka metrów przed lądem i nie ma się co z tym spierać - jak by kotwicy nie rzucić i tak braknie. Ciekawie robi się, kiedy sternik zaplanuje hamowanie na kotwicy. Manewr raczej prosty i pomocny w wytracaniu prędkości, chyba że... złapiesz za koniec liny i zamiast hamować, czekasz co się stanie - zwykle traci się wtedy z pokładu i kotwicę, i załoganta :). 
Nawet jak wszystko pójdzie dobrze, to nie ma się co cieszyć - zgodnie z prawem Murphy'ego - coś się musi stać. W końcu za chwilę tuż obok zacznie przybijać jakaś inna łódka, która zerwie doskonale rzuconą kotwicę mieczem i na koniec będzie potrzeba zorganizować płetwonurka, żeby to wszystko odplątał ;). 



Ruchomy pomost?

Podchodzenie do pomostu też ma swoje "zalety". Zawsze może się okazać, że keja jest prywatna i ktoś cię z niej przegoni, ale zanim to się stanie co najmniej 2 członków załogi wykąpie się w ubraniu, bo deski na pomoście są tylko położone a nie przybite i jak się stanie z jednej strony to ląduje się razem z deską w wodzie - a to rozwiązanie!

Cumy

Na koniec trzeba łódkę do zabezpieczyć na noc. Zwykle wystarczy przywiązać ją do drzewa, ale chwila nieuwagi i już jesteś zacumowany do wystającego z wody konara, czy sąsiedniej łódki. W wyjątkowych sytuacja, kiedy pomost jest, ale miejsca do cumowania dawno się skończyły, można też obłożyć cumę o nogę od keji, żeby rano z radością odkryć, że ma się już dwie cumy, tylko krótsze. 



Jakieś podobne doświadczenia? Chętnie poczytam :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz